piątek, 17 grudnia 2010

Kopciuszek

W połowie i drugiej połowie lat 60-tych na Alejach Jerozolimskich w narożnej kamienicy, za którą dzisiaj wznosi się hotel Forum (czy jak tam się teraz nazywa) znajdował się cafe-bar "Kopciuszek".
Wprawdzie Paweł Kozdrowicz na swojej stronie "Warszawa, śladami Złego" pisze o lokalizacji w miejscu, gdzie teraz są tzw. Domy Centrum, ale akcja powieści Leopolda Tyrmanda rozgrywała się w latach 50-tych. W drugiej połowie lat 60-tych i później Barek znajdował się w wymienionym przeze mnie miejscu.


Upalny czerwiec w roku (o ile pamiętam) 1966. Szwendamy się z Jackiem O., który rżnie niesamowitego bywalca lokali gastronomicznych oraz w ogóle, lwa salonowego. Łapczywymi spojrzeniami omiatamy knajpy i dziewczyny w nich siedzące. I omiatając docieramy do "Kopciuszka", nieludzko wprost zatłoczonego. Kłęby dymu i gwar rozmów, a także odgłosy lokalnych, stolikowych konfliktów wsysają nas jak próżnia powietrze czyli jednym haustem. Rozkosz niezwykłej przygody wydaje się być w zasięgu licealistów, marzących o dorosłości. Prostytutki nabłyszczone potem i zapaćkane intensywnym, obfitym makijażem posyłają na wszystkie strony świata profesjonalnie serdeczne uśmiechy. Trafiają one i do nas. Urżnięci faceci bełkoczą bardzo po męsku (niech ich jasny gwint!).
Jacek z miną grafa i ja, jednak nieco przerażony, łopoczący marynarskim kołnierzem prawie białej koszuli z płótna żaglowego przeciskamy się przez tłoczący się barowy tłum, docieramy do wysokich stołków i siadamy, dumnie wspierając się o brudny blat.
Zupełnie nie pamiętam, co zamówiliśmy. W każdym razie Jacek nawet wodę sodową zamawiał taki tonem, jakby prosił o podanie najdroższego francuskiego szampana. Prawdopodobnie wylądowała przed nami jakś przeraźliwie słodka "Mistella", albo kwaśny jak cholera, bardzo tani "Riesling". Nie sądzę, aby coś więcej było w ofercie ówczesnego kurwidołka.
W tamtych czasach przeciętna prostytutka nie była wykwintnie ubraną bądź jeszcze bardziej wykwintnie rozebraną damą z agencji towarzyskiej. Można było znaleźć wśród nich młode dziewczyny (ale chyba nie tak młode jak teraz), ale prym wiodły profesjonalistki przedwojenne, po czterdziestce. I one lepiej wyglądały od ich młodszych koleżanek - były bardziej zadbane i stylowe w swoim gatunku. Jak z filmów retro.
I tak siedziałem wśród podniecającego rozgardiaszu, strzelałem oczami na wszystkie strony, niby chciałem ściągnąć wzrokiem spojrzenie którejś z nocnych panien, ale w gruncie rzeczy bałem się tych okoliczności jak jasny gwint. Bo niby co ja miałbym z takim ściągniętym spojrzeniem zrobić? No nic, po prostu, absolutnie nic. Nagle jedna z przechodzących za mną solidnie zbudowanych blondyn podrzuciła dłonią mój marynarski kołnierz i rzuciła od niechcenia: "No i co, marynarzyku?". Zaśmiała się i poszła dalej. 
Jacek zarżał grubym głosem, że niby bardzo ciekawa sytuacja i ileż to będzie opowiadania o nocnych przygodach z prostytutkami, ja natomiast zachichotałem cienko, bo niby co i jak, i w ogóle... .

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz